Cofnijmy się dziś do dziejów bardzo zamierzchłych, wręcz historycznych, a dla wielu osób – niemal prehistorycznych; do epoki, kiedy nie było jeszcze Internetu, kolorowe telewizory stanowiły najnowsze osiągnięcie techniki, a telefony bez kabla pojawiały się najwyżej na kartach powieści science fiction. Do lat 60 dwudziestego wieku i jeszcze wcześniej…
Powróćmy do korzeni sportu, który kochamy. Trudno znaleźć określenie, które bardziej oddaje kwintesencję MMA, niż enigmatyczne dwa słowa w języku portugalskim:
VALE TUDO
Czym jest Vale Tudo? Zapomnianą sztuką walki? Nieistniejącą federacją z pionierskich czasów MMA? W cyklu artykułów “Kroniki Vale Tudo” postaramy się ustalić twarde fakty i odpowiedzieć Wam najlepiej, jak umiemy, kawałek historii sportów walki. Zacznijmy więc od początku…
Stanisław Cyganiewicz prezentuje swój potężny biceps
Wszystkie chwyty dozwolone
W pewnym sensie, MMA – Mixed Martial Arts – istniało jako formuła walki jeszcze przed wynalezieniem swojej nazwy i na długo przed tym, kiedy zostało „odkryte” i zdefiniowane szeregiem zasad i regulacji, które nadały tej dyscyplinie jej współczesny kształt. Od zarania dziejów, ludzkości towarzyszyła jakaś forma „walk bez zasad”, w której najtwardsi z najtwardszych bili się na śmierć i życie – w imię sławy, fortuny i honoru.
Prototyp MMA znajdziemy już w starożytnej Grecji i zmaganiach w antycznym Pankrationie, ale i tzw. „Wolnej Amerykance” – dyscyplinie popularnej w USA i Europie na przełomie XIX i XX wieku; „brudnych” zapasach, gdzie techniki typowo zapaśnicze przeplatały się z boksem w klinczu i technikami kończącymi. Przy okazji: warto wiedzieć, że jednym z uczestników tych starć był legendarny polski zapaśnik i mocarz – Stanisław „Zbyszko” Cyganiewicz.
Na kanwie barwnej biografii Cyganiewicza powstał doskonały film „Aria dla atlety” w reżyserii Filipa Bajona. Wolna Amerykanka cechowała się bardzo skąpymi zasadami oraz – podobnie jak MMA – pozwalała zawodnikom różnych dyscyplin (choć dominującym stylem były bezsprzecznie zapasy) spróbować swoich szans w ringowych bataliach, gdzie stawką była nie tylko ich reputacja, ale również udowodnienie wyższości ich stylu bazowego nad innymi sztukami walki.
Dostęp do wiedzy o technikach walki był wówczas niezwykle ograniczony i hermetyczny, a o materiałach szkoleniowych i seminariach raczej można było zapomnieć, zatem transfer wiedzy dokonywał się często w ramach samych starć. Zawodnicy podróżowali po całym świecie nie tylko w poszukiwaniu wyzwań i sławy, ale również doświadczenia i „materiału szkoleniowego”, krzyżując pięści – bo starcia na ogół były toczone bez rękawic – w zmaganiach, które stały się podwalinami współczesnego MMA.
Do takich podróżujących mistrzów sztuk walki należeli, między innymi: Georg Hackenschmidt – estoński mistrz zapasów i strong man, a także pionier dietetyki – jak również hrabia Mitsuyo Maeda – japoński arystokrata, globtroter, czarny pas w judo i tradycyjnym jiu-jitsu… istny człowiek renesansu, a poniekąd także ojciec chrzestny BJJ. Gdyby jego liczne podróże nie zaprowadziły go do Brazylii, istnieje spora doza prawdopodobieństwa, że MMA by nigdy nie powstało! Przyjrzyjmy się, jak do tego doszło i jak jedna z podróży hrabiego przyczyniła się do powstania nowej sztuki walki…
Jiu jitsu w kraju kawy
W 1914, hrabia Maeda osiadł w Belem w Brazylii i otworzył tam akademię sztuk walki. Demonstracje technik jiu jitsu i judo budziły powszechne zaciekawienie i przyciągały tłumy do gimnazjów i na stadiony, gdzie odbywały się organizowane przez Maedę pokazy orientalnych sztuk walki. W jednym z owych pokazów, w roku 1917, miał okazję uczestniczyć 14-letni wówczas Carlos Gracie – postać, której entuzjastom sportów walki, a szczególnie MMA, przedstawiać raczej nie trzeba…* (*jeżeli jednak stawiacie dopiero pierwsze kroki to podpowiemy Wam, że spora część technik parterowych, których używacie w BJJ czy MMA – w tym trójkąt nogami czy zamknięta garda – zawdzięczają swoje powstanie i istnienie wyłącznie temu Panu… no, a resztę sobie doczytacie!).
Wrażenie, jakie na młodym Carlosie zrobiła wirtuozeria Maedy, a także więź przyjaźni, jaka później zawiązała się między jego ojcem a słynnym judoką, zaowocowały powstaniem pierwszej na świecie akademii Brazylijskiego Jiu-Jitsu… ale to już temat na osobny artykuł i dłuższą gawędę.
Mitsuyo Maeda – gentleman, podróżnik, judoka i prawdziwy człowiek renesansu
Jednocześnie – w tym samym czasie, gdy słynne „brutalne walki” przeżywały swój renesans w Brazylii, na Starym Kontynencie starcia w konwencji Wolnej Amerykanki zaczęły stopniowo odchodzić do lamusa; podobnie jak epoka, której były produktem. Spektakularne i drastyczne niegdyś pojedynki – dotychczas obowiązkowy punkt programu wszystkich cyrków i pokazów siły – zaczęły coraz bardziej dryfować w kierunku show-biznesu, a korupcja, sprzedawanie walk i ustawianie ich przez promotorów pod konkretny scenariusz, stały się w końcu normą.
W ten sposób dokonała się transformacja dawnej Wolnej Amerykanki we współczesny amerykański pro wrestling – w formie bardzo zbliżonej do tej, w jakiej istnieje on dzisiaj, znanej z federacji WWE i WWF. Walki bez zasad zostały zastąpione przez ni to teatr, ni to operę mydlaną, ale wciąż w tematyce zapaśniczej – za to z symulowanymi walkami, udramatyzowaną fabułą konfliktów, intryg i sojuszy między zawodnikami, oraz wyćwiczoną choreografią imitującą „starcia bez zasad”.
Koniec jest często nowym początkiem – nie inaczej było w przypadku “walk bez zasad”. Podczas gdy na Starym Kontynencie i w USA zapaśnicy zaczęli się bić „na niby”, a konflikty między zawodnikami i ich teamami stały się rodzajem kuglarskiego spektaklu, dla Brazylii nadeszły lata rozkwitu sportów walki, który zdaniem wielu trwa nieprzerwanie do dziś – pomijając tylko impas w latach 60 i 70, spowodowany pewnym incydentem, który wyemitowała brazylijska telewizja… ale do tego jeszcze wrócimy.
Wolna Amerykanka wprawdzie zmutowała się w cyrk z udawanymi ciosami i ustawionymi wynikami walk, ale w Brazylii zyskała nowe, autentyczne i brutalne wydanie. Powstanie Brazylijskiego Jiu Jitsu roznieciło ogień sportowej rywalizacji – na matach, ringach, ale także na ulicy. Narodziło się Vale Tudo.
Przepraszam, czy tu biją (i duszą)?
Zajęcia w akademii rodziny Gracie od początku budziły wielkie zainteresowanie
Jedenaście lat po tym, jak hrabia Maeda przybył do Brazylii i postawił swoją stopę na przystani w Porto Allegre, Carlos Gracie otworzył swoją własną akademię sztuk walki w rodzinnym Rio de Janeiro, w charakterze instruktorów zatrudniając pierwszych adeptów Gracie Jiu Jitsu i zarazem swoich rodzonych braci: Oswaldo, Gastao Jr. oraz Helio – najmłodszego, a także najmniejszego i najbardziej cherlawego z braci Gracie. Powrót do rodzinnego Rio i pierwsze kroki klubu zostały poparte dość specyficznym marketingiem; w prasie pojawiło się ogłoszenie o następującej treści:
“Jeśli chcesz by ktoś obił ci twarz, połamał ręce i skopał d*pę, skontaktuj się z Carlosem z Akademii Gracie”
Taka reklama w innym miejscu na świecie mogłaby zostać uznana za żart… ale nie przez dumnych i bitnych Brazylijczyków, którzy tego rodzaju wyzwania zwykli traktować bardzo serio. Jak się rychło miało okazać, chętnych do podjęcia rzuconej przez Gracie rękawicy nie brakowało, a do drzwi rodzinnej akademii tłumnie zaczęli pukać przedstawiciele najróżniejszych dyscyplin sztuk walki – od kung fu, przez capoeirę, po boks i muay thai – gotowi stawić czoła wyzwaniu i bronić dobrego imienia swojego bazowego stylu. Te próby kończyły się wszelako jednakowo – brakiem większego powodzenia i triumfem Gracie Jiu-Jitsu.
Bracia Gracie raz za razem dowodzili skuteczności swoich technik, a frekwencja na matach klubu rosłą z każdą wygraną, gdyż kolejni pokonani wstępowali w szeregi akademii. Nazwisko Gracie zyskało reputację budzącą strach i szacunek w całym Rio de Janeiro i Brazylii, a potwierdzona licznymi wygranymi skuteczność Gracie Jiu Jitsu sprawiła, że popularność tej sztuki walki błyskawicznie rosła i zataczała coraz szersze kręgi.
Niespodziewanie dla wielu, potężny wkład w reputację walecznych braci włożył Helio. Mimo chromego zdrowia i drobnej postury zyskał sławę nieulęknionego wojownika, biorąc udział w 17 walkach – w tym 8 oficjalnych pojedynkach vale tudo i podejmując 9 rzuconym mu wyzwań – z czego łącznie 9 wygrał, 2 przegrał, a w sześciu zremisował. Ukoronowaniem kariery Helio, które zarazem okrzyknięto triumfem Gracie Jiu-Jitsu, był pojedynek Vale Tudo ze słynnym japońskim judoką – Masahiko Kimurą. Starcie odbyło się 23. października 1951 roku na Stadionie Maracana w Rio de Janeiro.
Ostatecznie walka zakończyła się przegraną Helio; paradoksalnie jednak, wynik starcia został odmalowany przez lokalną prasę jako moralny triumf Brazylijczyka i ostateczny dowód na skuteczność nauczanych przez niego technik. Mimo różnicy wagi na korzyść Japończyka, Helio wytrzymał 13 minut uwięziony w pozycji bocznej, a gdy judoka zaaplikował dźwignię na bark, Helio nie odklepał; walkę przerwał dopiero ręcznik rzucony przez narożnik Gracie.
Starcie Gracie i Kimury – judo vs. BJJ – było jedną z pierwszych międzystylowych konfrontacji w historii sportów walki.
Konfrontacja Helio z Kimurą miała charakter medialnie rozdmuchanego starcia dwóch kultur, a nawet dwóch światów i – przede wszystkim – dwóch stylów walki; na szali była popularność dopiero raczkującego BJJ w zderzeniu z judo. Jednak kluczowy dla rozwoju Vale Tudo pojedynek miał rozegrać się dopiero dwa lata później…
- Co miał wspólnego cieknący kran z konfliktem mistrza i ucznia?
- Jak wybuchła brazylijska wojna domowa między akademiami BJJ a klubami Muay Thai?
O tym wszystkim przeczytacie w następnym odcinku Kronik Vale Tudo – już niedługo na blogu MMAniak.pl !
Ze sportowym pozdrowieniem
Zespół MMANIAK.pl
Artykuł powstał na podstawie:
Marcelo Alonso „Vale Tudo: a Rich, Storied and Complex Past”
https://www.sherdog.com/news/articles/1/Vale-Tudo-A-Rich-Storied-Complex-Past-59571
Fightland Vice „Waldemar Santana – a Challenger to the Gracie Throne”
http://fightland.vice.com/blog/waldemar-santana-a-challenger-to-the-gracie-throne